zanim dojrzał ją, ociekającą krzykiem i przerażeniem w oczach, była zwyczajną dziewczyną, bezimiennym tłem tysięcy, dopiero bezmyślny przypadek zrodził w nim krótkotrwałego herosa, wystarczająco pięknego na tamtą chwilę, by sama Afrodyta zdejmując z nich okrycia, namaściła ziołami i złożyła w ofierze.
dar natury rósł jak bochen chleba w piecu, rumienił się, coraz pachniał aż wyparł ich, siebie i wyprawił za morze długie, jak łodzie wikingów, tam lśni cieleśnie, przez cieśniny posyłając ducha wraz ze snami światu, a ten, niemym obrazem posyła jak zagadkę sfinksa i u stóp składa, Julia zaś z zapamiętaniem wieści składa w kalambury i kółka graniaste.
świat Julii jest wiecznym świtem, buduje słodką pamięć z dala od wody, choć ta powraca i burzy umysł, wtedy Julia nie jest nieskazitelnie biała ani dziewczęca, tylko staje się starą kobietą złożoną w łóżku jak w folii, daremnie próbuje odnaleźć siebie, jego i zmartwiały czas. jego nie ma, był iluzją, którą kaprys zmaterializował, na chwilę.
|
Witaj Wróciłam z myślą o Tobie Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale wszystko tak pędzi i się układa... Czuję jakbym zaczynała pisac od nowa, nie mam już tej lekkości Pozdrawiam
Podoba mi się ta Julia, bliska mi
|
witaj, Megi. to dobrze, że wróciłaś. nie wiem jak z lekkością. pisz i wklejaj. z przyjemnością poczytam. prawdę mówiąc, wiersz ten uległ znacznym przeróbkom i obecnie wygląda nieco inaczej, ale jego klimat nie uległ zmianie. dzięki za wizytę, pozdrawiam :)
|